Speranza znaczy Nadzieja

Miała na imię Speranza, czyli Nadzieja. Była niejako wcieleniem „proroczego” imienia, które nadano jej na początku życia zakonnego. Przejdzie do historii Kościoła jako dusza mistyczna wybrana do realizacji wielkich dzieł. Kim była ta pokorna siostra zakonna, która mówiła o sobie, że jest „odźwierną Pana Boga”?

Maria Józefa Alhama Valera urodziła się 30 września 1893 roku w hiszpańskiej miejscowości Santomera. Była najstarsza z dziewięciorga dzieci Józefa Antoniego i Marii del Carmen. W dzieciństwie doznała niedostatku, jak cała jej rodzina, która mieszkała w baraku podarowanym przez zamożniejszego sąsiada. Ojciec wynajmował się do dorywczej pracy na roli, a matka zajmowała się domem.

Właściciel majątku znajdującego się w pobliżu owego baraku, Pepe Ireno, dostrzegł niezwykłą inteligencję dziewczynki i przekonał rodziców, by powierzyli jej wychowanie proboszczowi, który mieszkał z dwiema siostrami. Przy parafii posługiwała także gospodyni i siostra zakonna. Dziewczynka zamieszkała na plebanii w wieku 6-7 lat i pozostała tam do 15 października 1914 roku, kiedy postanowiła wstąpić do zakonu. Nigdy nie chodziła do szkoły. Wykształcenie zdobyła w domu proboszcza, gdzie nauczyła się także wszelkich prac domowych. Prawdopodobnie, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, przystąpiła uroczyście do Komunii Świętej, mając lat 12.

Pragnienie świętości
Niewątpliwie środowisko, w którym dorastała, sprzyjało ukształtowaniu się głębokiej religijności i powołaniu do życia zakonnego. Pragnąc odpowiedzieć na Boże wezwanie, Matka Speranza wstąpiła do wspólnoty sióstr zajmujących się chorymi. Jednak było to doświadczenie negatywne i postanowiła odejść, zanim jej serce „stanie się twarde jak kamień”. Nie zniechęciła się pierwszym niepowodzeniem. W wieku 21 lat za radą proboszcza, ks. Manuela Aliagi, postanowiła wstąpić do zgromadzenia klauzurowego w miejscowości Villena, oddalonej od Santomery o ponad 100 kilometrów. 

15 października 1914 roku, we wspomnienie św. Teresy z Ávila, pragnąc zostać świętą równie wielką jak ona, wyruszyła do klasztoru w Villenie. Po dwóch latach formacji, 15 sierpnia 1916 roku złożyła śluby zakonne. Podstawą jej życia duchowego było wielkie pragnienie świętości. Świętość, rozumiana jako wypełnianie woli Boga i poszukiwanie we wszystkim Jego chwały, była celem, do którego dążyła, nie szczędząc sił i energii „za wszelką cenę”. Matka Speranza miała przy tym wielkie poczucie humoru. Mówiła, że „pragnie świętości, jak skąpiec pragnie pieniędzy, jak pyszałek pragnie zaszczytów”.

Zakon, składający się z siedmiu sióstr w podeszłym wieku, w 1921 roku połączył się z Zakonem Sióstr Maryi Niepokalanej Misjonarek Klaretynek. Matka Speranza spędziła w tym zgromadzeniu dziewięć lat, pełniąc najróżniejsze funkcje: była zakrystianką, furtianką, opiekunką dzieci, ekonomką. Pięć lat intensywnego życia zakonnego upłynęło zupełnie zwyczajnie, a cztery lata wiązały się z wielkim cierpieniem, także z powodu nadprzyrodzonych zjawisk, które sprawiły, że została powierzona opiece najbardziej doświadczonych kierowników duchowych.

W 12. roku życia miała wizję świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, która ponaglała ją, aby głosiła w świecie nabożeństwo do Miłości Miłosiernej, mówiąc: „Musisz zacząć tam, gdzie ja skończyłam”. Jako siostra zakonna, począwszy od lat dwudziestych, współpracowała z dominikaninem, ojcem Juanem Gonzalezem Arintero, w rozpowszechnianiu tego nabożeństwa. W swoich pismach zachowywała anonimowość, występując pod pseudonimem „Sulamitis”.

Serce dla ubogich
W miarę upływu czasu misja, którą miała wypełnić z woli Bożej Opatrzności, stawała się coraz bardziej wyraźna. Aby ją realizować, za radą spowiednika w roku 1930 opuściła zgromadzenie klaretynek. Nie obyło się bez cierpień, nieporozumień i trudności. Doszło nawet do tego, że Matkę Speranzę oskarżono o apostazję i została zmuszona do złożenia prośby o zwolnienie ze ślubów zakonnych.

W noc Bożego Narodzenia 1930 roku, pomimo ogromnych przeciwności, powstało Stowarzyszenie Służebnic Miłości Miłosiernej, którego misją było głoszenie miłości Boga jako dobrego Ojca przez dzieła miłosierdzia. W ciągu niespełna kilku lat otworzyło ono około dziesięciu domów, realizując dzieła miłosierdzia. Po pięciu latach stowarzyszenie przekształciło się w zgromadzenie zakonne.

W roku 1936 Matka Speranza wyjechała z Hiszpanii i przeniosła się do Rzymu. Pobyt w Wiecznym Mieście trwał około piętnastu lat. W czasie drugiej wojny światowej, w latach głodu, zorganizowała stołówkę dla biednych, wysiedlonych i dla robotników, którzy stracili dach nad głową. Wybudowany został dom generalny Zgromadzenia Służebnic Miłości Miłosiernej, istniała szkoła dla dziewcząt, a w roku 1950 zgromadzenie przyjęło rzesze pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu w Roku Jubileuszowym (około pięciuset osób dziennie). 

O misji, którą powierzył jej Bóg, Matka Speranza tak pisała: „Mam doprowadzić do tego, aby ludzie poznali dobrego Jezusa nie jako ojca zagniewanego na niewdzięczne dzieci, lecz jako ojca litościwego, który stara się pocieszać swe dzieci, niesie pomoc i uszczęśliwia, który strzeże ich na każdym kroku, szuka ich nieustannie z niestrudzoną miłością”.

Dzieło życia
15 sierpnia 1951 r. Matka Speranza założyła męskie zgromadzenie Synów Miłości Miłosiernej, a trzy dni później nastąpił historyczny moment przeniesienia siedziby do Collevalenzy, gdzie spędzić miała ostatnie trzydzieści lat swego życia. Były to lata duchowej dojrzałości oraz intensywnej pracy związanej z budową imponującego kompleksu architektonicznego sanktuarium Miłości Miłosiernej. Właśnie z tego miejsca Matka Speranza przekazała orędzie Miłości Miłosiernej, której widzialnym znakiem i narzędziem łaski Bożej stało się źródło wody znalezione w litej skale, w miejscu wskazanym przez samego Pana Jezusa.

Matka Speranza z pokorą i pogodą ducha przyjmowała wszelkie próby, nie zważając na zniewagi i krytykę ze strony osób, które wyśmiewały budowę sanktuarium w szczerym polu i szukanie wody w skale. Zarzucano jej całkowity brak rozeznania i marnowanie pieniędzy, oskarżano o nieuczciwość. Zawsze uczyła, że nie trzeba zważać na to, „co ludzie powiedzą”, i że szemranie i obmowa należą do grzechów najcięższych.

Nie znosiła „niepotrzebnego gadania” i dwulicowości. Była stanowcza i praktyczna, twardo stąpała po ziemi i nie bała się konfrontacji ze światem. Nie tolerowała spóźnień, uważała, że świadczą o braku szacunku do Boga i do bliźniego. W każdej sytuacji dostrzegała znaki pochodzące od Boga i mówiące o Jego woli. Była bardzo wrażliwa na potrzeby innych ludzi. Z taką samą życzliwością i z otwartym sercem przyjmowała biedne dzieci, strudzonych pielgrzymów, bezdomnych, uwikłanych w grzeszne życie, schorowanych, zrozpaczonych… Swoją postawą chciała ukazać czułość Boga, który z jednakową szczodrobliwością kocha wszystkich ludzi: „Muszę postępować w taki sposób, aby wszyscy, których spotykam, wiedzieli, że dobry Jezus miłuje wszystkie dusze taką samą miłością: że jeśli jest jakaś różnica, to właśnie taka, że jeszcze bardziej umiłował te dusze, które pomimo swoich wad trudzą się i walczą, aby stać się takimi, jak On chce. Bóg miłuje z ogromną czułością nawet człowieka najbardziej zepsutego, najbardziej opuszczonego, największego nędznika”. Wszędzie widziała Boga. Kiedy podróżowała, podziwiając piękno krajobrazu czy zachód słońca, mówiła: „Co za malarz!”. Postrzegała Boga jako artystę malarza, patrząc na dzieło – myślami zwracała się do Stwórcy, nie potrafiła patrzeć na świat inaczej.

Kiedy brakowało pieniędzy, modliła się tymi słowami: „Panie Jezu, Ty nigdy nie byłeś ekonomem, nie wiesz, jak to jest… nie zajmowałeś się pieniędzmi, przecież oddałeś kiesę Judaszowi. A żeby zapłacić podatek, kazałeś Piotrowi złowić rybę i wyjąć monetę z pyszczka ryby. Znajdź sposoby i środki, żeby Opatrzność dała nam to, czego potrzebujemy”.

Miłość miłosierna dawała jej ufność. Umiała wytrwale czekać, nie tracąc nadziei, niestrudzona, stanowcza, pracowita, z wiarą i miłością potrafiła doprowadzić do urzeczywistnienia wielkich dzieł. Bo nadzieja „zawieść nie może”. Zmarła w opinii świętości 8 lutego 1983 roku, w wieku 90 lat.

Umbryjskie Lourdes
Zadziwia ogrom pracy, jaką była w stanie wykonać: od nadzorowania odwiertów, poprawiania planów architektonicznych i robót związanych z budową sanktuarium, przez prowadzenie stołówek, najróżniejsze dzieła, aż po pracę w kuchni, prowadzenie konferencji, przyjmowanie pielgrzymów.
9 września 1965 roku zostało konsekrowane sanktuarium Miłości Miłosiernej w Collevalenzy. Matka Speranza zapisała w swoim dzienniku: „Ubiegłej nocy Pan Jezus powiedział mi, że pewnego dnia przybędzie tu Wikariusz Chrystusowy”. Były to słowa prorocze. Po zamachu 13 maja 1981 roku spośród wielu sanktuariów świata św. Jan Paweł II wybrał właśnie sanktuarium w Collevalenzy jako miejsce pielgrzymki dziękczynnej.

Wzgórze, gdzie obecnie wznosi się sanktuarium, było niegdyś zupełnym pustkowiem. Znajdował się tu tylko gaik ptaszniczy, w którym stał myśliwski szałas do polowania na ptaki, zwany we Włoszech „roccolo”. Myśliwi zastawiali w tym miejscu sieci na skowronki. „Od tej pory Pan Bóg będzie tu łowił dusze” – powiedziała Matka Speranza, kiedy przybyła tu w połowie sierpnia 1951 roku.

W Collevalenzy zawsze brakowało wody pitnej. Gdy powstawało sanktuarium, wodę dowożono cysternami, wnoszono wiadrami – nie istniało żadne źródło. W 1959 roku Pan Jezus, czyniąc stopą znak krzyża na ziemi, wskazał Matce Speranzy miejsce, gdzie należy wykopać studnię i gdzie będzie woda, która weźmie swą nazwę od sanktuarium Miłości Miłosiernej. Po ludzku rzecz biorąc, było to istne szaleństwo. Grunt był kamienisty, wody nie znaleziono na głębokości 12 metrów ani na głębokości 24 metrów, ani na głębokości 60 metrów… Ciągle psuły się świdry i inne narzędzia do tego rodzaju odwiertów. Zwątpił nawet właściciel firmy zajmującej się kopaniem studni artezyjskich. Jedynie Matka Speranza nigdy nie straciła ufności – przecież spełniała życzenie Pana Jezusa. Pomimo zaciekłych ataków szatańskich Matka nie ustąpiła.

Dopiero po długich miesiącach pracy, pokonując niekończące się przeszkody, na głębokości 92 metrów znaleziono źródło o niezwykłych właściwościach. W dniu dotarcia do pierwszej warstwy wodonośnej (kolejne odkryto na głębokości 114, 120 i 122 metrów) Matka Speranza wypowiedziała znamienne słowa modlitwy: „Dziękuję Ci, Panie! Daj tej wodzie moc uzdrawiania z raka i paraliżu. Ta pierwsza choroba przedstawia grzech śmiertelny, a druga grzech powszedni… Rak zabija człowieka, niszczy go, paraliż czyni go bezużytecznym, nie pozwala chodzić… Spraw, aby każda kropla tej wody miała moc uzdrawiania chorych, ubogich, którzy są pozbawieni środków… Niech ta woda będzie znakiem Twojej łaski i miłosierdzia”.

Władze Kościoła, jak zwykle w tego rodzaju przypadkach, zachowały daleko idącą ostrożność, zanim została zatwierdzona ta szczególna forma apostolatu. Dziś przybywają tu dziesiątki tysięcy pielgrzymów z całego świata, aby skorzystać z kąpieli w cudownym źródle Miłości Miłosiernej, wypraszając zdrowie duszy i ciała. Udokumentowano wiele przypadków cudownych uzdrowień, jednak na szczególną uwagę zasługuje historia małego chłopca z okolic Mediolanu.

Cud
Podstawą beatyfikacji Matki Speranzy stał się cud uzdrowienia rocznego dziecka, małego Franciszka Marii Fossa. Chłopiec, urodzony w lipcu 1998 roku, po czterdziestu dniach zachorował na rodzaj nietolerancji pokarmowej, która uniemożliwiała mu przyjmowanie jakichkolwiek posiłków. Dziecko nie spało z powodu nieznośnego swędzenia skóry, która nieustannie pokrywała się wypryskami i ranami. Leczenie szpitalne nie przynosiło najmniejszej poprawy. Rodzice przeszli wraz z synkiem prawdziwą kalwarię. Wystarczy pomyśleć, że kiedy Franciszek miał rok, ważył zaledwie 6 kg, był tak słaby, że nie siadał, nie raczkował. Chłopiec nie mógł praktycznie nic jeść, lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie.

Pod koniec czerwca 1999 roku matka chłopca usłyszała w telewizji o sanktuarium Miłości Miłosiernej i o Matce Speranzy, o cudownym źródle wody. Tak się złożyło, że pewien ksiądz z rodziny akurat przebywał w Collevalenzy i przywiózł im kilka butelek wody oraz tekst Nowenny do Miłości Miłosiernej. Rodzice modlili się słowami nowenny ułożonej przez Matkę Speranzę i od 28 czerwca podawali chłopcu wodę do picia. Minęło kilka dni. Mama chłopca spotkała w parku nieznajomego, bardzo dystyngowanego człowieka, który powiedział jej, że chłopiec odzyskał zdrowie. Zbliżały się urodziny Franciszka. Chłopiec zjadł kawałek tortu, spróbował wszystkich potraw i… nic mu nie zaszkodziło. Choroba znikła. Franciszek przespał spokojnie całą noc. Rodzice stwierdzili: to znaczy, że wyzdrowiał – i poszli do sklepu po mleko. Od tamtej pory nie ma żadnych dolegliwości. Badania lekarskie wykazały, że nastąpiło całkowite uzdrowienie, co zostało potwierdzone przez komisję lekarską: całkowite i trwałe uzdrowienie nastąpiło bardzo szybko, dokonało się w sposób niewytłumaczalny. Zniknęła także przepuszczalność jelit, która zwykle zostaje na całe życie, nawet po ustąpieniu nietolerancji pokarmowej.

Tak oto potwierdziły się słowa Matki Speranzy, która zapewniała, że za sprawą wody z sanktuarium Miłości Miłosiernej będą dokonywały się cuda uzdrowienia z chorób, „których nauka ludzka nie potrafi wyleczyć”. Proces o uznanie cudu, który dokonał się za wstawiennictwem Matki Speranzy, trwał 12 lat (2001-2013). 

Wanda Kapica

źródło: Nasz Dziennik z 31 maja 2014 r.