Obraz Błogosławionej

Z Dawidem Kownackim, artystą, który namalował obraz beatyfikacyjny Matki Speranzy, na stałe mieszkającym we Włoszech, rozmawia Marcin Perłowski

Jak zetknął się Pan z Matką Speranzą?

– Poznałem ją poprzez naszych przyjaciół, którzy opowiadali nam o tej niesamowitej świętej i jej cudach. Przybyliśmy tutaj z pielgrzymką i to miejsce zrobiło na nas duże wrażenie. Mnie, jako Polaka, uderzyło, że jest tyle związków z Bożym Miłosierdziem. Jak Siostra Faustyna przybyła do Rzymu poprzez Jana Pawła II, tak i Matka Speranza z Hiszpanii przyniosła do serca Kościoła orędzie Miłości Miłosiernej. Ciekawe, że Matka kontynuuje dzieło św. Tereski od Dzieciątka Jezus, a kult Bożego Miłosierdzia rozwija się właśnie dzięki niej i dzięki Siostrze Faustynie. Jest tutaj dużo zbieżności, są studia, które pokazują, że te orędzia są bardzo podobne. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, że przez Matkę działo się tak wiele namacalnych, materialnych cudów.

Który z nich był, według Pana, najbardziej spektakularny?

– Spektakularnych jest mnóstwo, ale mnie poruszają najbardziej dwa. Pierwszy to codzienne rozmnażanie jedzenia. Matka gotowała i zawsze starczało, zawsze. Ile było osób, dla tylu starczało, i ludzie jeszcze mogli zabrać coś do domu. I to było na ogromną skalę, dla wielu ludzi! To proste skojarzenie z Panem Jezusem, który rozmażał chleb. On działał takie rzeczy przez nią w naszych czasach, w latach 50. i 60.

Drugi, a w zasadzie drugie, to cuda związane z ekonomią. Często nie postrzegamy świętych jako tych, którzy mogą konkretnie wspomagać właśnie ekonomicznie. A właśnie Matka czyniła to w relacji z Panem Jezusem. Kiedy On zlecił jej dzieła, to wręcz finansował ją z Nieba. Istnieją świadectwa, które mówią, że papierowe worki z banknotami spadały z nieba w kaplicy. To jest nie do pomyślenia! Mój przyjaciel, Pietro, widział te rzeczy. Był tu ekonomistą i liczył przez ponad cztery godziny te pieniądze. Nigdy ich nie zabrakło, na finansowanie długów.

A czy Panu przytrafił się jakiś cud?

– Kiedy tu przyjechaliśmy po raz pierwszy, zupełnie nie znałem Matki Speranzy. To, co poznałem, zrobiło na mnie ogromne wrażenie: cuda, cierpienia, walka duchowa. Moim zdaniem, jeśli chodzi o skalę cierpienia, to cierpiała nawet więcej niż Ojciec Pio. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, udaliśmy się z rodziną do kaplicy, w której znajduje się krucyfiks wyrzeźbiony według wskazań Matki Speranzy.
Modliłem się pod tym krzyżem i nagle poczułem wezwanie, że mam wstać i wyjść… Wpierw je zignorowałem, lecz było ono tak silne, że nie mogłem mu się oprzeć. Kiedy wyszedłem, zobaczyłem otwierające się drzwi, z których wyszedł kapłan ze zgromadzenia Synów Miłości Miłosiernej. Wewnętrznie przynaglony, spytałem o obraz Jana Pawła II, ponieważ jest on związany z tym sanktuarium. A ten kapłan wziął mnie do rektora, gdzie dowiedziałem się, że szuka się kogoś do namalowania obrazu beatyfikacyjnego.

W ten sposób Matka Speranza przyciągnęła mnie do sanktuarium, którego nie znałem, i od razu dostałem zlecenie na wykonanie takiej pracy. Dotychczas malowałem obrazy dla kardynałów, do kościołów i sanktuariów. Byłem więc zaszczycony, bo po raz pierwszy malowałem oficjalny obraz beatyfikacyjny. To dla mnie olbrzymi zaszczyt!

Dziękuję za rozmowę.

W: Nasz Dziennik z 3 czerwca 2014 r.